Paolo Nutini – Drzemiący wulkan, który ponownie stał się czynny
Osiem lat musieli czekać fani Paolo Nutiniego, na muzyczne nowości od swojego idola. Po świetnym wybuchu w postaci Caustic Love, artysta stopniowo przygasał, aż w końcu zamilkł. Jednak po drzemiącym czasie, muzyk znowu wszedł w sferę aktywną i stworzył Last Night In Bittersweet, którym pokazuje, że jego myślenie na temat melodii uległo zmianie.
Moja przygoda z muzyką Paolo Nutiniego rozpoczęła się za sprawą wydanego w 2014 roku Caustic Love. O swoim zachwycie tym albumem, pisałem Wam jakiś czas temu (Tekst TUTAJ). Była to szczera miłość od pierwszego usłyszenia, która jak się okazało została wystawiona na próbę czasu. Podobnie jak inni sympatycy Szkota, tak i ja musiałem czekać osiem lat, na usłyszenie czegoś nowego. Po raz pierwszy namiastkę świeżego materiału dostałem za sprawą Radio, które nie będę ukrywał, urzekło mnie i rozbudziło mój apetyt. Po jakimś czasie dotarło do mnie Through The Echoes, które było niczym strzał Amora w serce. Po zetknięciu się ze wspomnianymi dwiema kompozycjami, zacząłem wypatrywać z utęsknieniem samego albumu. Ostatecznie premiera krążka Last Night In Bittersweet miała miejsce 1 lipca 2022 roku, ale po odtworzeniu materiału okazało się, że napisanie o nim będzie cięższe, niż wskazywały na to promujące go single.
Zaskakujący powrót w postaci Last Night In Bittersweet od Paolo Nutiniego
Muzyka, której doświadczycie na tym wydawnictwie różni się znacząco od dotychczasowej twórczości szkockiego piosenkarza. Melodie tworzące ten album opierają się głównie na brzmieniu gitary elektrycznej, która bywa spokojna, czasami przeraża swoją wyrazistością, ale potrafi również oczarować partią solową, tak jak to ma miejsce w piosence Everywhere. Dodatkowo w większości kompozycji bardzo wyraziste są basy, gitary akustyczne oraz perkusja. Jeżeli chodzi natomiast o sekcje dęte, które na Caustic Love były wyśmienite, tutaj są zaledwie skromnym dodatkiem i można usłyszeć je w Radio, gdzie pod koniec objawiają się fajne saksofony, czy w Everywhere za sprawą przyjemnych trąbek. Oprócz dęciaków, marginalnie również wybrzmiewają klawisze czy smyczki, oba z wymienionych są obecne między innymi w kawałku Julianne.
Całościowo płyta ta, jak już wspomniałem, jest bardzo gitarowa i perkusyjna. O ile w instrumentalności jest trochę monotonii, o tyle w tempie jest bardzo różnie. Momentami jest tutaj szalona i ostra jazda bez trzymanki, która przeplatana jest radosnymi skocznymi melodiami czy powolnymi i uroczymi balladami. Dodatkowo za sprawą piosenki Afterneath można poczuć również trochę grozy i niepokoju. Właśnie takich uczuć doświadczycie podczas odtwarzania Last Night In Bittersweet, którego słuchanie jest niczym poruszanie się w okolicach wulkanu, który dopiero co wybuchł. Można się zarówno zachwycić, jak i nieco sparzyć, jeśli nie będziemy przygotowani na niektóre melodie.
Osobiście krążek ten, był dla mnie zarówno fascynujący, ale i lekko rozczarowujący. Wszystko dlatego, że mając w pamięci Radio czy Through The Echoes, miałem nadzieję, że to czego doświadczę będzie równie pięknie. Tymczasem momentami zamiast się zachwycać, to przez mocno rozciągnięte kompozycje, trochę się nudziłem. Rozbudowywanie dźwięków, nie jest czymś złym i lubię takie zabiegi, ale w tym przypadku mam wrażenie, że całość została trochę przekombinowana. Dlatego też, tak ciężko było mi się zebrać, by napisać coś na temat tego wydawnictwa, ale kto wie, być może jest ono z gatunku tych, których im dłużej się słucha, tym bardziej się nimi człowiek fascynuje? W tym momencie ciężko mi jednoznacznie odpowiedzieć, jeżeli jednak tak faktycznie jest, to dam o tym znać w swoich socialach. Jeżeli chodzi natomiast o moje ulubione piosenki z czwartego wydawnictwa Paolo Nutiniego to zaliczam do nich takie jak: Writer, Julianne, Through The Echoes, Radio oraz Everywhere.
Artyści są niczym wulkany, dlatego czasem trzeba czekać na nowości
W przyrodzie wulkany są klasyfikowane pod kątem różnych zmiennych. W przypadku ich aktywności dzieli się je na: czynne, drzemiące oraz wygasłe. Pierwszy z rodzajów odnosi się do tych, które stale objawiają swoją aktywność. Drugi to typ, którego działalność można było zaobserwować, ale od dłuższego czasu jej nie okazywał. Z kolei trzeci to typ, który w ogóle nie miał okazji wybuchnąć. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że sposób w jaki dzielimy wulkany, wpisuje się bardzo dobrze w to, jak tworzą artyści. Niektórzy muszą cały czas komponować, inni robią to z dłuższymi przerwami, a z kolei jeszcze inni piszą piosenki do szuflady i w ogóle nie doprowadzają swojej kariery do erupcji.
Paolo Nutini przez lata był czynnym muzycznym wulkanem, który następnie zmienił się w ten drzemiący pozostający bez aktywności przez osiem lat. Ostatecznie jednak przed kilkoma tygodniami doświadczyliśmy jego czwartej dźwiękowej erupcji za sprawą Last Night In Bittersweet. Melodie, które tym razem wydobył z siebie ten twórca okazały się niczym lawa. Momentami zachwycają swoim wyglądem, ale również przerażają tym co ze sobą niosą. Bez wątpienia jednak są bardzo gorące dla wszystkich fanów, którzy na nie czekali. W mojej ocenie warto się z nimi zapoznać, ale tak jak w przypadku lawy, tak i tutaj należy zachować dużą ostrożność, gdyż podchodząc do nich jak do czegoś co dobrze znamy, można się solidnie poparzyć.