Historia małp, które postanowiły zmienić swój styl

Historia małp, które postanowiły zmienić swój styl

Wyobraźcie sobie sytuację, w której gracie gitarową muzykę, a w Waszych piosenkach dominują charakterystyczne i rytmiczne solówki. Muzyka jest nieco brudna i szalona, za co kochają Was tłumy, a koncerty są oblegane i wyprzedawane w kilka minut. Cudownie, prawda? Jednak czy nie okazałoby się to szybko nudne? Każdy z nas na postawione pytania odpowie inaczej. W tym tekście poznacie jednak historię grupy, która miała to wszystko, ale postanowiła zmienić swój styl muzyczny. Co im to dało? Przekonajcie się sami.

Zespół o którym mowa, swoją działalność muzyczną rozpoczął w 2002 roku w Sheffield, a cztery lata później wydał swój pierwszy studyjny krążek zatytułowany Whatever People Say I Am, That’s What I’m Not, który został pokochany przez fanów i okazał się najszybciej sprzedawanym debiutanckim albumem w historii brytyjskiego rynku muzycznego. To właśnie wtedy, czterej muzycy ukrywający się pod szyldem Arctic Monkeys otworzyli sobie drzwi do świata sławy i rockandrollowego życia. Ich kariera zaczęła nabierać tempa, a pracowitość zaowocowała kolejnymi płytami. Do 2013 roku grupa na czele z Alexem Turnerem wydała jeszcze cztery krążki, którymi były: Favourite Worst Nightmare (2007), Humbug (2009), Suck It and See (2011) oraz AM (2013).

To właśnie za sprawą ostatniego z wymienionych albumów poznałem po raz pierwszy muzykę arktycznych małp. Było to jakoś na studiach i w kręgu moich znajomych była dziewczyna, która bardzo lubiła ten zespół. Zaciekawiony jej fascynacją postanowiłem sprawdzić co to za grupa. Szczerze powiedziawszy jakoś się nie zachwyciłem po odsłuchaniu AM. Nie wiem czemu, ale ta kompozycja mnie nie porwała. Oczywiście, kilka piosenek polubiłem, a wśród nich były m.in.: Do I Wanna Know? R U Mine? Arabella oraz Mad Sounds. Po usłyszeniu ostatniego dźwięku z tej płyty odłożyłem ją na półkę i raczej wracałem do niej bardzo sporadycznie. Dlatego też myślałem, że moja przygoda z tym zespołem jak szybko się zaczęła, tak szybko się skończyła. Jednak niecałe dwa lata później pojawiła się informacja, że muzycy wracają z nowym materiałem. Podszedłem do niej dość sceptycznie, ale pamiętam, że gdy tylko po raz pierwszy usłyszałem rytmy singla Four Out Of Five zakochałem się w nich od pierwszego usłyszenia. Ależ mnie wtedy wciągnęła ta piosenka. W ogóle słysząc ją w radiu nie rozpoznałem w niej Arctic Monkeys, co sprawiło, że gdy dowiedziałem się kto jest jej autorem, byłem niesamowicie zaskoczony. Tak bardzo dojrzałe dźwięki, a wszystko tak bardzo spójne i jeszcze te refrenowe chórki, no normalnie oniemiałem. Dlatego też zapisałem datę premiery Tranquility Base Hotel & Casino w kalendarzu i wyczekiwałem tego dnia z ogromnym podekscytowaniem.

W końcu on nadszedł, tuż po pracy pognałem do pierwszego po drodze sklepu muzycznego i nabyłem ten krążek. Wróciłem do domu, za oknem prażyło słońce, rozpakowałem CD, włożyłem je do odtwarzacza i wyruszyłem w podróż, która trwała około 40 minut, a okazała się najszybszym sposobem na przeniesienie się do muzycznych lat siedemdziesiątych. Tranquility Base Hotel & Casino to cudowna, eklektyczna, prosta i zarazem wyrafinowana kompozycja. Słuchając jej ma się wrażenie, że każdy dźwięk jest przemyślany, ale nie ma też w niej skomplikowanych zabiegów. Wszystko jest odpowiednio wyważone, a sama płyta jawi się jako kompozycja zupełnie niewspółgrająca z tym, co wcześniej tworzyli panowie z Arctic Monkeys. Co więcej, słuchając jej w 2018 roku miałem wrażenie, że w ogóle nie pasuje ona do panujących muzycznych i społecznych trendów. Wszyscy cały czas gdzieś pędzimy, non stop goni nas czas, a album ten wymaga od nas zwolnienia. Słuchając tylko wyrywkowych piosenek ciężko się w nim zakochać. Słuchając go jako muzyki towarzyszącej, można go w ogóle nie zauważyć. Charakterystyczne dla Arctic Monkeys szalone riffy praktycznie zniknęły, a zastąpiło je pianino, które jest w zasadzie wyznacznikiem dla całego  Tranquility Base Hotel & Casino.

Rozpoczynający album utwór Star Treatment jawi się jako swoiste zaproszenie do świata, o którym słuchacz mógł nie mieć pojęcia. Dźwięki hipnotyzują swoim powolnym charakterem sprawiając, że człowiek się odpręża i myśli sobie – chcę więcej. Na odpowiedź nie trzeba czekać długo. Skoro chcesz, dostajesz równie czarujące One Point Perspective, po którym trafia do nas American Sports, które nieco przyśpiesza, ale nie zaburza całej konwencji. Dalej mamy Tranquility Base Hotel & Casino, Golden Trunks oraz Four Out Of Five, w których Alex Turner daje świetne popisy wokalne, stosując rozmaite zabiegi. Człowiek odnosi wrażenie, jakby wokalista dobrze się bawił przybierając różne wcielenia. Im dalej w las, tym lepiej. Hipnotyczny stan trwa w najlepsze. The World’s First Ever Monster Truck Front Flip oraz Science Fiction podtrzymują poziom, który został narzucony od pierwszego utworu. Dopiero przy She Looks Like Fun, można przypomnieć sobie o starych Arctic Monkeys. To właśnie w tym utworze, jako swego rodzaju otrzeźwienie postawiono odważniej na gitarę. Jednak nie ma w niej chaosu, z dźwięków nadal bije olbrzymia dojrzałość, a kilkusekundowa solówka jest urzekająca. Album zamykają Batphone oraz The Ultracheese. Ostatnia z wymienionych jawi mi się jako idealne zamknięcie. Szczerze powiedziawszy kocham ją całym sercem. Jeżeli pierwszy utwór można odbierać jak słowa – dzień dobry, cieszymy się, że z nami jesteś. Zapraszamy do wspólnej podróży – to ostatnią piosenkę należy traktować jako odezwę – dziękujemy, że z nami byłeś. Doceniamy, Twoje towarzystwo.

Pięć lat w muzyce jak i w samym życiu to bardzo dużo czasu. W takim okresie można dojrzeć, zmienić swoje upodobania i podejście do niektórych spraw. Jeżeli jesteśmy indywidualnymi osobami, to takie zmiany mają wpływ tylko na nas i nie musimy brać pod uwagę głosów otoczenia. Jeżeli jednak jesteś wykonawcą, który cieszy się dużą popularnością, każda zmiana stylu może mieć różny wpływ. W przypadku Arctic Monkeys zespół ten zdecydował się na bardzo odważny ruch. Z szalonej młodości, którą było słychać na wcześniejszych albumach, w Tranquility Base Hotel & Casino nie pozostało nic. Zastąpiła ją dojrzałość i wyrafinowanie, co nie wszystkim się spodobało. Część fanów była mocno zawiedziona. Ja na pewno nie nazwałbym siebie entuzjastą tej grupy, jednak po ostatnim albumie kupili mnie i mam nadzieję, że obrana przez nich droga będzie kontynuowana w kolejnych projektach.

Przyjęcie zmian bywa ciężkie, czasem jednak są one konieczne, by nie pogrążyć się w rutynie. Doceniam Arctic Monkeys, że stworzyli siebie na nowo. To bardzo odważny ruch, zwłaszcza gdy kochają Cię tłumy i masz wszystko, ale to też chyba dowód na dojrzałość. Bo czy może być coś bardziej dorosłego niż ciągłe i świadome dążenie do rozwoju? W mojej skromnej ocenie, gdyby Tranquility Base Hotel & Casino zostało wydane w latach siedemdziesiątych, to dzisiaj postrzegane byłoby jako historyczna kompozycja. Dlatego, jeżeli chciałbyś żyć w cudownych latach siedemdziesiątych, to warto w tym celu wsiąść do wehikułu czasu, które zbudowało Arctic Monkeys.

Inne wpisy

Mój Top Tygodnia #212 (05.11.2024)

Mój Top Tygodnia #212 (05.11.2024)

Gitarowy mistrz lawiruje na granicy życia i śmierci

Gitarowy mistrz lawiruje na granicy życia i śmierci

Mój Top Tygodnia #211 (29.10.2024)

Mój Top Tygodnia #211 (29.10.2024)

Mój Top Tygodnia #210 (22.10.2024)

Mój Top Tygodnia #210 (22.10.2024)

Mój top tygodnia #211

listopad 2024
P W Ś C P S N
 123
45678910
11121314151617
18192021222324
252627282930  

Archiwalne wpisy