Gitarowy mistrz lawiruje na granicy życia i śmierci
Pink Floyd to brytyjski zespół, który zostawił po sobie niezwykłą muzyczną spuściznę. Fakt, że grupa przestała grać, nie znaczy, że jej muzycy zrezygnowali z tworzenia. Jeden z byłych członków tej formacji – David Gilmour – obrał solową karierę. Całkiem niedawno wypuścił swój kolejny krążek, a wszystko to w rodzinnej atmosferze i w połączeniu ze swoją muzyczną przeszłością.
Tłem dla powstania piątej płyty Davida Gilmoura były wydarzenia z czasów pandemii covid-19. Wówczas pozostając z przymusu w zamknięciu, spędzał on czas grając wspólnie ze swoją rodziną. To właśnie wtedy gitarzysta zaczął się otwierać na nowe podejście do swojej twórczości. Proces zapoczątkowany w 2020 roku rozciągnął się w czasie i znalazł swój szczęśliwy finał w 2024 roku za sprawą Luck and Strange. Muzykę dla tego krążka skomponował sam Gilmour, a w pisaniu tekstów piosenek wspomagała go jego żona – powieściopisarka Polly Samson. Swój udział w tym wydawnictwie zaznaczyły również dzieci artysty, które to dograły część instrumentów oraz chórków do poszczególnych piosenek. W takiej rodzinnej atmosferze powstało to wydawnictwo, jak jednak ono brzmi?
Dostojne i eleganckie Luck and Strange Davida Gilmoura
Gdybym miał przyrównywać obecną muzykę do chodzenia, określiłbym ją jako szybki sprint, w którym wręcz biegniemy. Pośród tych muzycznych szybkościowców pojawił się wyrafinowany David Gilmour. Skomponowane przez niego melodie są niczym dostojny chód. Ich brzmienie jest przemyślane, a każdy krok jest długi i stawiany powoli. I nawet kiedy trochę przyspieszają to zachowują swoją elegancję. Głównym bohaterem jest tutaj natomiast gitara. Artysta pokazuje, że poruszanie się po gryfie opanował do perfekcji. Co więcej w tworzonych przez niego solowych partiach czuć bardzo dobrą grę pauzą. Pomiędzy pozostałymi instrumentami ten strunowy jest wręcz wybitny i każdy fan doceni jego jakość.
Jak wspominałem w pisaniu liryki na to wydawnictwo dużym wsparciem dla artysty okazała się jego żona. W utworach poruszyła ona kwestię przemijania, ludzkiego życia, popełnionych błędów i ich konsekwencji, a także dojrzałego podejścia do tego co nas może czekać u kresu naszej egzystencji czy również własnej wiary. Generalnie jest tutaj wiele odniesień do sfer pozaziemskich, zarówno tych w górze, jak i tych piekielnych pod naszymi stopami. Słowa wszystkich dziewięciu piosenek są zawiłe, dlatego należytym jest przykładanie jak największej uwagi do ich słuchania. Niestety, ale powierzchowna styczność z nimi może przynieść negatywny efekt, gdyż wówczas łatwo możemy pominąć kryjące się w poszczególnych wersach drugie dno.
Przyznam szczerze, że słuchając tego albumu mam przed oczami dostojnego człowieka z poprzedniej epoki. Ubrany w przepiękny garnitur z dumą przechadza się on po brytyjskiej ulicy, a jego nieodzownym atrybutem jest laska. W tym przypadku David Gilmour otoczył się pełnymi gracji melodiami, które stały się frakiem dla jego Luck and Strange. Rolę laski przyjęła natomiast gitara, na której artysta tworzy wyśmienite melodie. Odsłona tego instrumentu ma zarówno charakter nieco wyrazistszy bo elektryczny, jak i spokojny za sprawą akustycznych brzmień.
Według Davida Gilmoura ostatni tak dobry album stworzył wspólnie z Pink Floyd
Korzystając ze wsparcia swojej rodziny artysta na swoim nowym krążku otworzył się na nowe myślenie. Nie zapomniał jednak o swojej przeszłości. Wykorzystał on bowiem na krążku partie klawiszowe, które zostały nagrane przez Richarda Wrighta (jednego z członków Pink Floyd) tuż przed jego śmiercią. Wszystko to złożyło się na powstanie krążka, który według Davida Gilmoura jest jego najlepszym od czasów stworzenia The Dark Side of The Moon wspólnie z Pink Floyd.
Przyznam szczerze, że mnie osobiście melodie tego wydawnictwa pochłonęły. Pomogły mi one spowolnić w codziennym pędzie i spojrzeć na pewne sprawy z dystansu. Generalnie David Gilmour za sprawą liryki dotyka tutaj kwestii śmierci i życia, a wszystko to przy towarzystwie gitarowych brzmień. Luck and Strange to album, który zachęca do umoszczenia się w fotelu i rozsmakowania w melodiach. Właśnie do tego Was zachęcam, byście przystanęli i sami doświadczyli dźwięków, sprawdzając czy ich jakość może być równana z tymi z The Dark Side of The Moon.